Spacerując po raz pierwszy po Barcelonie
nie zabieram ze sobą mapy, wierząc, że miasto, intuicja i tłumy turystów
zaprowadzą mnie tam, gdzie zechcę. Przystaję na moment przed wysoką, starą
kamienicą obsadzoną kwiatami. Doniczki stoją równo w rzędzie przy drzwiach,
inne wiszą pod oknem i nad nim, a zielone łodygi kołyszą się i falują bujane
delikatnym, upalnym wiatrem. Gdyby nie ta nieśmiała flora, stare mury wydawałby
się zupełnie opuszczone. Za moimi plecami ganiają grające w piłkę dzieci, a ich
rodzice przesiadują na ławkach, zajęci żarliwą dyskusją. Mija mnie grupa
nastolatków wpatrzonych w ekran tabletu i zaśmiewających się do rozpuku. Mam
wrażenie, że tylko ja zauważam tę mnogość doniczek i falowanie łodyg. To
zabawne jak nieraz nasze oczy przywykają do pewnych obrazów, czyniąc je
niewidzialnymi.