Deszcz. Kiedy pada, mimo, że zapowiedziany z dwudniowym
wyprzedzeniem, wydaje się zaskakiwać wszystkich, zwłaszcza turystów, którym
moczy wycieczkę. W oddali straszą grzmoty, chociaż z ich przytłumionego
porykiwania można wydedukować, że nie zamierzają się zbliżać w nasza stronę.
Woda cieknie uliczkami, które ze względu na niewielką ich szerokość wydają się
nią wypełniać. Całe miasto sprawia wrażenie statku zatapianego od góry, które
dziwnym trafem nie kołysze się tylko chlupocze.
Gapię się tak na brzeg ukryta pod parasolem i czuję dziwne podniecenie
na myśl, co by się stało, gdyby rzeczywiście woda z chodników zrównała się z tą
z kanałów.

Wenecki gong
Gdy wszystkie znaki na ziemi, niebie i morzu zapowiadają
nadejście Acqua Alta, miasto na palach wypełnione zostaje platformami, które
wcześniej leżą jedne na drugich z powyciąganymi ku niebu „nogami” jak zapałkami
i rozpoczyna się masowa sprzedaż kaloszy. Kaloszo-podobne buty ostatnio niby
były w modzie, więc kto wie czy nie podrożały. Najszybciej działają pakistańscy
sprzedawcy uliczni, którzy gdy tylko spadnie pierwsza kropla deszczu, albo
usłyszy się pierwsze pogłoski o nadchodzącej wysokiej wodzie, to podążając za
tobą przez kilkanaście metrów, będą chcieli ci wcisnąć jednocześnie kalosze,
parasol i różę. Wysoka woda cieszy
turystów i uprzykrza życie miejscowym, a ja mieszkająca wówczas na parterze
zastanawiałam się jak właścicielka mieszkania rozwiązuje ten problem.

„Raz zawyła w nocy. Myślałem, że to wojna”, mówił chcąc nas
rozbawić. Syreny wyją w zależności od tego jak wysoka jest nadchodząca woda, i
każdy sygnał różni się od poprzedniego.
Gdy woda nie przekracza 110 cm alarmują pojedynczym, przedłużonym
sygnałem. Gdy przekracza kolejno 120, 130 i 140 cm, wyje dwa, trzy albo cztery
razy o wzrastającej częstotliwości. Jednak, gdy Acqua Alta nie nadchodzi, a w
Wenecji po prostu pada, miasto wydaje się być stabilną barką, która poddaje się
wodzie, bo to od niej jest zależna.
Kto karmi szczury?
Deszczu w Wenecji nie lubią nie tylko ludzie. Przed ulewą
uciekają także szczury (tudzież myszy
szczurzych rozmiarów). Obserwując jednego jak biegnie od ciepłych murów
kamienicy do znajdującej się na środku campo studni, po czym odczekuje (1, 2,
3, 4…) chwilę, by zaraz potem rzucić się w kolejny szaleńczy bieg do następnej
przystani po drugiej stronie placu, prawie, że czuję jego strachliwe odliczanie
(1, 2, 3 ,4…). Szczurów (i/lub myszy) w Wenecji, zupełnie jak na statku, nie
widać, choć wiadomo, że są. Tak samo było z kotami. Zastanawiałam się nawet, do
czego doprowadzi sielankowa egzystencja gryzoni, jeśli nie zostaną wyjedzone
przez selekcję naturalną. Tak było do pewnej nocy, kiedy to na Campo San Polo
wypatrzyłam miauczącego puchatego rudzielca, który, gdy tylko znalazłam się w jego zasięgu,
dopadł mojej kostki, jak gdyby została nasmarowana kocimiętką, i zaczął się o
nią ocierać. Z głębi jego kociego
jestestwa wydobywało się trzęsące mruczenie, a ja, nie wiedząc czemu, poczułam
ulgę na myśl o szczurzym losie.
![]() |
Wypatrzone przy jednej z kamienic. "OSOBO (dosł.), która karmisz myszy, miej się na baczności, mam cię na oku!!!" . Mówi samo za siebie :) |
Kiedy pada, Wenecja jest jedynym miastem, w którym odczuwam
jej harmonie i współgranie z żywiołem. Każdy wenecki deszcz, gdy już spłynie z
dachów po murach na chodniki, a z nich
kolejno do kanałów, ciągle wydaje się otaczać miasto. Deszcz, zwłaszcza ten
niespodziewany, zmusza Cię do chwili
samotności, gdy siedzisz ukryty pod jedną z niewielu arkad. Obserwujesz jak
miasto obmywa się z kurzu i śladów turystów, miejscowych i z twoich, aby potem
jak tylko ponownie zaświeci słońce, na nowo wpuścić w siebie całą masę stóp. Deszcz
w przeciwieństwie do wysokiej wody, oczyszcza, nie zostawiając po sobie osiadłego
mułu. Ty natomiast wnosisz w przemoczonych
butach do domu, kawiarni, sklepu piasek i kurz weneckich ulic i wiesz,
że dzielisz z nią wodną płynność.
Byłam w Wenecji dwa razy i dwa razy trafiłam właśnie na deszczową pogodę. Ale mimo to bardzo mi się podobało :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
www.ankyls.blogspot.com
Miałaś okazję zwiedzić to miasto w nietypowych warunkach :) najważniejsze, że Ci się spodobało :)
UsuńBardzo urokliwy wpis... chyba jeden z moich ulubionych, inna odsłona weneckiej ikony... Bardzo lubię deszcz i rzadko chodzę z parasolem, bo niewiele pomaga na zacinanie, a poza tym to kolejna rzecz do zgubienia. Pakistańczycy z kaloszami mnie rozbawili :)
OdpowiedzUsuń:) ze mna i z deszczem roznie bywa. Fakt, co do parasoli to nie tyle często się je gubi, co o nich zapomina (nierzadko gubiac je wlasnie w ten sposob) :)
UsuńŚwietny post. Muszę znaleźć chwilkę i przeczytać wszystkie posty na Twoim blogu, bo z tego co widzę, świetnie uzupełnią moją wiedzę, która przyda mi się na moich studiach :)
OdpowiedzUsuńDzięki :) strasznie mi miło czytać takie komentarze :) i zapraszam do lektury, mam nadzieję, że w innych postach tez znajdziesz to, co Cię interesuje :) i coś mi mówi, że Twój kierunek studiów jest bardzo podobny do tego, który ukończyłam ja ;) jeśli nie taki sam :)
UsuńPięknie piszesz, aż wyobraziłam sobie to wszystko dokładnie.Ten deszcz, stukające o sobie mokre gondole, przepychający się ludzie z parasolkami... Wtedy naprawdę można się poczuć jak nie w mieście, a właśnie jak na statku, którego zewsząd otacza woda. I jeszcze te uciekające szczury - dokładnie tak samo, gdy uciekają z tonącej łodzi.
OdpowiedzUsuńGdy byłam w Wenecji to tylko gdzieś w oddali zbierały się ciemne chmury, ale deszcz na szczęście (bądź nie) nas nie złapał :)
Pozdrawiam cieplutko!
Dziękuję Ci bardzo za tak miły komentarz! Nie ma większej radości niż myśl, że to, co piszę przemawia do czytelników :) Mam nadzieję, że Twój pobyt w Wenecji zaliczasz do udanych :) Pozdrawiam Cię!
Usuń