Popłynęłyśmy z przystanku Fondamente Nove. Zebrała się na
nim już pokaźna krzątanina osób, głownie rodziny z dziećmi, pary
wycieczkowiczów, pojedynczy smutno-zamyśleni pasażerowie i my. Gdy unoszący się na wodze przystanek vaporetto wypełniony był po
brzegi spoconymi ciałami, stawał się na tyle stabilny, że człowiek zapominał
przez chwilę, że stoi na wodzie. Gdy jednak kołysząca się budka była prawie pusta, a pojedyncze
osoby upchane po kątach przesiadywały na wąskich ławeczkach w oczekiwaniu na
wodny tramwaj, wstępując na pokład bujanego przystanku można było poczuć się
jak na jednym z dmuchanych placów zabaw, na który dzieci wspinają się, aby zaraz potem ześlizgnąć się po
zjeżdżalni. My ześlizgnęłyśmy się z przystanku do vaporetto i upatrzyłyśmy sobie miejsca siedzące, w miarę w cieniu.
Kto pierwszy?
Nie wiem od czego to zależy, ale zauważyłam dziwną przypadłość, która uaktywnia się tłumom w momencie przechodzenia bądź wchodzenia.
Dziwna mania „kto pierwszy ten lepszy”, mimo, że wszyscy doskonale wiedzą, że
samolot czy choćby vaporetto nie odjedzie (odleci) bez nich. Jednak świadomość ta widać nie jest
wystarczającą, pchają cię więc i gniotą, aby jak najszybciej usiąść i osiągnąć błogi stan relaksu i poczucie bezpieczeństwa. Ześlizguję się
więc nieco pognieciona, i nieco w tyle całego tego tłumu, ale mimo to udaje mi
się znaleźć wolny plastikowy fotelik. Siadamy więc, trzeszczący silnik warczy
złowrogo i ruszamy.
Vaporetto stanowią idealny środek transportu dla ludzi cierpliwych i nie śpieszących się. Z
dzielnicy Cannaregio płynie się na Murano około 35 min. Brodski porównywał podróż gondolą do
erotycznego spotkania wody z powierzchnią weneckiej łodzi. Do czego można
porównać natomiast podróż vaporetto? Co prawda ciężko czasem dać ponieść się
chwili i skłonić do przemyśleń nad istotą kontaktu między wodą, a tramwajem
wodnym kiedy jest się otoczonym przez tłum brzmiący w różnych językach świata.
Jednak jeśli mimo wszystko nam się uda, to podróż vaporetto można porównać do
łagodnego, a zarazem stabilnego jednopoziomowego sunięcia w dziwnej przestrzeni
pomiędzy dwoma punktami jak po sztywno napiętym sznurze.
Prawdę poznasz po zapachu
Kiedy już dociera się do pierwszej przystani na jednym końcu tego
sznura, i zstępuje się z bujającej powierzchni na tą stabilną, nogi zaczynają
śmiesznie się plątać i unosić jakby podwójnie na sprężynach, które podczas drogi
wytworzyły się w kolanach. Murano, za sprawą mnogości obecnych tam mostów, może
wydać nam się zawiłe niczym Wenecja, jednak w rzeczywistości jest niewielką
grupą siedmiu połączonych wysp, które łatwo obejść w jedno popołudnie. Uroczą
makietę w kształcie wyspy, w kolorach włoskiej flagi, wraz z przeszywającymi ją
kanałami można odnaleźć na dziedzińcu Museo Vetrario, który prowadzi też do
uroczego ogrodu, w którym można ochłonąć w cieniu. O szklanych cudach jakie
można ujrzeć na Murano pisałam już tutaj. Pokaźnych rozmiarów szklane wyroby, które można podziwiać spacerując po wyspie, warto uwiecznić na fotografii, ponieważ tych, które przyjdzie nam oglądać w samym Muzeum niestety nie
można fotografować (chyba, że ukradkiem, spod pachy, z wyłączonym fleszem na
wszelki wypadek, bezgłośnym aparatem, który nie zdradzi naszych niecnych
zamiarów). Warto więc wyrobić sobie pamięć fotograficzną, aby później je
zapamiętać i móc opisać. O ile biżuterię ze szkła z Murano można odnaleźć
prawie wszędzie, zwłaszcza w rejonie Wenecji, to często można trafić na świetnie wykonane podróbki. Ponoć prawdziwi
Wenecjanie rozpoznają podróbkę od oryginału po zapachu.
Jeśli zdecydujemy się na dalszą podróż po stabilnym
sznurze, koniecznym jest uzbrojenie się ponownie w
cierpliwość, bo podróż z Murano na Burano trwa ponad 40 minut. Tłok na
vaporetto jest już niby nieco mniejszy choć ciągle dotkliwy. Jednak warto
stanąć w kolejce innych chętnych barwnych doznań na kolejnej z weneckich wysp. Burano
zwiedza się w okularach słonecznych, bo kłuje w oczy. Kolory budynków odbijają
się od promieni słonecznych, które uderzają wprost w nasze oczy o bladym
spojrzeniu. Słyszałam, że na Burano znajduje się kocia dzielnica, w której
kocie gangi można spotkać wylegujące się na rozgrzanym bruku, lub spacerujące
wzdłuż kanałów. Ponoć niegdyś koty były masowo sprowadzane do Wenecji i
pobliskich wysp z uwagi na szczurzą inwazję. Głównym placem Burano jest Piazza
Baldassarre Galuppi, na którym odnajdziemy restauracje, sklepy i kościół
Świętego Marcina. Na pobliskim wybrzeżu
na trawie wylegują się łapiący chwile zwiedzający. Łapię ją i ja,
zanurzając się w świadomości istnienia przez moment na małym skrawku ziemi
podzielonym kanałami. Rozpościera się stamtąd uroczy widok na lagunę, przy którym
można się zapomnieć i opalić sobie do czerwoności ramiona.
Włochy są krajem, w którym nagle nawet zawzięci fani
modernistycznej architektury minimalistycznej odkryją w sobie choćby pochwałę
dla pięknego, starego i wydawać by się mogło, że wiecznego budownictwa. O ile
Wenecję można porównać do ryby na smyczy, którą oparcie ściska położone na
lądzie Mestre, o tyle Murano i Burano są swawolnymi odnogami, do których jedyną
drogą jest ta po sznurze w dmuchanej skrzynce, sunącej po tafli wody.
Wpis można przeczytać też w języku włoskim TUTAJ.
La stagione di cocomero - włoska wersja Pory Arbuza :)
Piękne porównanie ;) ryba na smyczy..
OdpowiedzUsuńAle żeby po zapachu szkło? O ile dobrze pamiętam to nawet Jan Baptysta nie mógł wydobyć nuty zapachowej ze szkła.
A Wenecjanom jakoś może się udaje? Tak słyszałam. Kto wie ile w tym prawdy... ;)
UsuńPiękne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńPamiętam i moją podróż vaporetto wśród tłumu turystów! Trudno współcześnie odnaleźć w tym namiętność, chyba jedynie w starej gondoli, ale pamiętam jak cieszyła się bryzą i pojawiającymi się powolutku budynkami. To jest coś, co się zdecydowanie pamięta :) A porównanie tej drogi do sznura - świetne ! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło!
To prawda, ciężko odnaleźć w tym namiętność ;)) Ale równie trudno jest później też wyzwolić się ze wspomnień o mknięciu po wodzie :) A co do gondoli to niestety trzeba dysponować grubym portfelem, aby pozwolić sobie na wodną podróż w czasie. Pozdrawiam :))
UsuńA mnie podobały się kocie gangi :) U mnie na osiedlu też chyba panuje kocia mafia, nie jest to wcale takie przyjemne, bo człowiekowi aż nieswojo się robi na widok takiej zjednoczonej zwierzęcej siły.
OdpowiedzUsuńJak zwykle zachwycam się kolorami na zdjęciach... jakie to dziwne, że to już kwiecień i wiosna! U nas strasznie leje, już prawie tydzień. Przynajmniej u Ciebie popatrzę sobie na wiosenne kolory :) Pozdrawiam Cię serdecznie, nie poparz sobie ramion!!
Mnie z kolei ta zjednoczona zwierzęca siła zachwyca :)) Póki co nie grozi mi poparzenie sobie ramion :D Ale dobrze, że to już wiosna, lżej mi na duchu, gdy jest cieplej :) Również pozdrawiam i wysyłam trochę słońca! :)
Usuń